Niedawno miałem szczęście pomieszkać trochę na wsi, gdzie było dużo przestrzeni do spacerów. Podczas jednego z takich spacerów między łąkami, na polnej drodze nadjechał z naprzeciwka i przejechał obok mnie jakiś człowiek na motocyklu. Motocykl miał może z pięćdziesiąt lat, był to jakiś jednocylindrowy dwusów. Przejechał obok mnie z niewielką prędkością, jakieś 30-40 km/h, i pojechał dalej w swoją stronę. Cała ta sytuacja rozegrała się w takim spokoju, pośród pól i łąk, że aż odwróciłem się żeby zobaczyć, jak powoli się oddala. I dotarło do mnie, że jeśli ten człowiek dojedzie do drogi publicznej, a następnie na nią wjedzie, to mogą być kłopoty. Ten człowiek złamie bowiem prawo.
Nie, nie dlatego, żeby jechał zrobić komuś krzywdę, zepchąć kogoś z drogi czy choćby wymusić pierwszeństwo. Nie narażał na niebezpieczeństwo żadnej postronnej osoby. Nawet nie kopcił, czym zatruwałby środowisko. Motocykl miał lampy i tablicę. Po prostu ten motocyklista nie miał na głowie kasku...
Chwilę później zdałem sobie sprawę, jak bardzo dziurawe jest polskie prawo. Jak długo jeszcze będzie tolerowany brak jasno sprecyzowanego obowiązku noszenia
w zimie przez obywatela maski na pustej ulicy ciepłej czapki i szalika? Nie może być przecież tak, że własność państwa narażana jest na szwank człowiek wyjdzie na mróz z gołą głową i nie grozi mu za to mandat.
Oczywiście, że to z czapką i szalikiem to przesada. Nikomu normalnemu nie przyszłoby do głowy tworzyć prawo nakazujące innym ludziom ubierać kalesony czy obowiązko jeść witaminy, tym bardziej pod karą grzywny czy aresztu domowego za nieprzestrzeganie takich nakazów. Ludzie są wolni i mają prawo decydować, co jest dla nich dobre, a żadnemu ustawodawcy nic do tego... Czyż nie ?